Po ostatnich smutnych wpisach postanowiłam dziś napisać o czymś neutralnym, a może nawet trochę pozytywnym. Chcę jak zwykle zacząć od muzyki i nie bardzo wiem, co Wam dziś podrzucić do słuchania. Ostatnio siedzę dużo przy pianinie i gram głównie klasykę, mazurki, walce, sonaty, trochę muzyki filmowej. Zaniedbałam bardzo słuchanie radia 😉 Dlatego może sięgnę do muzycznej przeszłości. Z poniższą piosenką wiąże się szczególne wspomnienie… Posłuchajcie jak Kate pięknie śpiewa o miłości.
(Kate Nash – „The Nicest Things”)
A teraz kilka słów o mojej słabości do seriali prawniczych. Już kiedyś pisałam Wam, że oglądam namiętnie „The Good Wife”. Podoba mi się bardzo postać głównej bohaterki – to silna i godna podziwu kobieta, uwielbiam patrzeć, jak rozwiązuje problemy i dyplomatycznie postępuje w sytuacjach bardzo stresujących. Poza tym sama formuła serialu i sprawy, które rozwiązują prawnicy są dla mnie ciekawe – może dlatego, że sama kiedyś planowałam zostać prawnikiem. Jednak w pewnym momencie uznałam, że brak mi pewności siebie i siły przebicia potrzebnej na tych studiach. Czasami lubię sobie pomarzyć, pofantazjować o tym, co by było gdybym jednak poszła inną drogą i została panią prawnik. Jakim byłabym człowiekiem, gdzie bym mieszkała, jakimi kierowałabym się wartościami? Nie chciałabym się zamienić na tę drogę, jednak czasami jestem po prostu ciekawa jak by to było… Jednak naprawdę, super ważne jest to, jakie studia wybieramy „za młodu”. Studia to wiele lat, podczas których podążamy w konkretnym kierunku. Kiedy je kończymy, jest już często za późno, by oglądać się za siebie i dokonywać ponownego wyboru.
Jednak cała moja opowieść zmierza do innego serialu, a mianowicie do „The Suits” („W Garniturach”). Jakiś czas temu poleciła mi ten serial moja sąsiadka. Przez chwilę się ociągałam z rozpoczęciem oglądania, nie chciałam zaczynać nic nowego, poza tym byłam po uszy „wkręcona” w „Breaking Bad”. Lubię seriale, które pogrywają z moralnością widzów. Lubię też wyciągać takie wnioski jak po „Breakig Bad” – że mam żelazne zasady moralne i nie kieruję się zasadą względności moralnej, czy też makiawelizmem. Po „Breaking Bad” potrzebowałam czegoś lekkiego i „The Suits” właśnie tę lekkość mi zapewnił. Od pierwszej minuty świetnie i lekko się ten serial ogląda. Postacie są fantastycznie nakreślone pod względem psychologicznym (zwłaszcza Luis Litt – czyli taki niby czarny charakter, ale… i tu więcej nie napiszę, żeby nie psuć Wam odbioru), a fabuła wciągająca i nietuzinkowa. Jednak nie byłabym sobą, gdybym się Wam do bólu szczerze nie przyznała, dlaczego tak naprawdę oglądam ten serial – a nie są to pobudki zbyt głębokie. Otóż.. oglądam ten serial głównie ze względu na grającego rolę Harveya zabójczo przystojnego aktora Gabriela Machta. Pamiętam go z jednego z pierwszych odcinków „Seksu w Wielkim Mieście”, w którym grał faceta, który sypiał wyłącznie z modelkami, a spotkania z nimi uwieczniał na kamerze video. Potem nie widziałam go w żadnej dużej roli, a tutaj taka niespodzianka – gra główną rolę w „The Suits”. Ogłaszam wszem i wobec, że jest to dla mnie najprzystojniejszy mężczyzna na świecie. A do tego serialowy Harvey fantastycznie się ubiera i ma wiele cech charakteru, które u mężczyzn uwielbiam. A przy tym wszystkim jeszcze sam Gabriel Macht ma od lat jedną żonę, dziecko i wygląda na normalnego, fajnego faceta. Dlatego gapię się w ekran jak sroka w gnat i już drżę na samą myśl, że ten serial kiedyś się skończy.
Polecam „The Suits” z całego serca, na długie jesienno – zimowe wieczory. Życzę Wam dobrego tygodnia, Drogie Mamy i Nie Tylko Mamy!
(Źródło zdjęć: Pinterest.com)